sobota, 21 czerwca 2014

Hekla II


     O wulkanie Hekla miałem już przyjemność pisać w jednym z wcześniejszych artykułów na tym blogu (pt: "Hekla"). Zamieściłem tam też relacje z wejścia na niego, jakie miało miejsce 21.03.13 w dość skrajnych warunkach pogodowych. Wówczas droga na szczyt prowadziła po jego północno zachodniej stronie. 

    W kwietniu 2014, a dokładniej w jego 26 dniu, wraz z kolegą Bartkiem (prowadzącym niezwykle ciekawy blog poświęcony wulkanom wszelkiego typu -"Wulkany Świata") wybraliśmy się na ten najwyższy i jeden z groźniejszych islandzkich wulkanów. Miał on być ukoronowaniem, taką wisienką na torcie, krótkiego pobytu Bartka na Islandii. Zaplanowane były dwa terminy, jako że pogoda zmienną jest, i tu potrafi być bardzo zmienna.

O rezygnacji z pierwszego terminu zadecydował deszcz. Marsz w takich warunkach nie należałby ani do rozsądnych czy łatwych, ani do przyjemnych. Kolejna data (dwa dni później) była strzałem w 10. Bezwietrzna pogoda, w miarę ciepła,  niebo prawie bezchmurne. Niemal idealnie. 
Górę postanowiłem zaatakować od strony północno zachodniej, dłuższej od poprzedniej, ale łagodniejszej. Dla Bartka to nie miało żadnego znaczenia, gdyż był tu pierwszy raz i liczyło się wejście, niż strona jaką je dokonamy.

   Otaczająca nas pustka i cisza , dawała do myślenia jacy jesteśmy mali i bezbronni w otaczającym nas świecie. 
   Przejście kilkukilometrowego odcinka czarnej, żużlowej pustyni, nieco rozmiękłej po odpuszczeniu mrozu dała się nieco w kość - nie takiej rozgrzewki oczekiwaliśmy. 
Po drodze mieliśmy okazję minąć kilka małych , ale ciekawych stożków i kraterów. Przejście przez pole ostrej i poszarpanej lawy nie było zbyt trudne. Tu, w przeciwieństwie do poprzedniej wyprawy, przejście pomiędzy ostrymi, wysokimi słupami i ścianami lawy było o tyle łatwiejsze, że były one zasypane żużlem na dość dużą wysokość. Jedynym utrudnieniem były nieduże place śniegu przykrywającego niejednokrotnie głębokie szczeliny i doły. 
Nagłe wpadnięcia w nie całą nogą, nie należały do przyjemnych. Całe szczęście bez szkód własnych.

   Bezwietrzna pogoda i słońce sprawiały wrażenie bardzo wysokiej temperatury. Na tyle wysokiej, że śnieg stawał się ciężki do marszu.  Kaszowaty, głęboki i mokry utrudniał jego pokonywanie, a dodatkowe dość mocne tempo szybko wyssały z nas siły. Niemniej nie należało się tym przejmować. Po przejściu pola ostrej lawy , doszliśmy wreszcie do punktu gdzie zaczęło się z początku lekkie, ale już - podejście pod górę. 

Morze lawy i żużlu. Mała Hekla  i jej najbliższe otoczenie.
   Ze wzrostem wysokości widoki stawały się coraz lepsze. Niesamowita widoczność pozwalała na oglądanie oddalonych o dziesiątki km miejsc.
Widoczne z Hekli Landmannalaugar tonie pod warstwą śniegu.
Świetna widoczność pozwalała podziwiać także Landmannalaugar przykryty śniegiem, jak i Eyjafiallajokull. Widoczny był również archipelag Vestmannaeyar. Krótko mówiąc - wejście tego dnia było ze względów widokowych idealną decyzją. Fakt - miękki i głęboki śnieg nie ułatwiał marszu, za duże tempo i za mało przerw podczas podejścia odbiły się na kondycji. Ale najważniejszy cel wyprawy został wkrótce osiągnięty.


   Po drodze mieliśmy okazję minąć kilka bajecznie ośnieżonych wierzchołków Hekli (jako że nie posiada ona jednego, centralnego szczytu czy krateru, gdyż jest to wulkan szczelinowy, i takowych posiada na sobie kilka)


    Po pięciu godzinach marszu wreszcie dotarliśmy na szczyt - ten najwyższy, i raczej oficjalny. I tu pewne zaskoczenie - szczyt praktycznie nie był przykryty śniegiem. Ten zalegał po jego bokach, lecz w centralnej, najwyższej jego części zastąpiła go para i gazy wydobywające się spod miękkiego żużlu.













   Kilkanaście minut na szczycie, zdjęcia na pamiątkę, oglądanie widoków, szybkie przegryzienie czegokolwiek i mimo wielkiego zmęczenia czas na powrót do samochodu.
 Szczęśliwie dla nas temperatura nieco się obniżyła, więc marsz mógł być nieco łatwiejszy, ale niestety jeszcze nie spadła na tyle by można było to znacząco odczuć. Zmęczone nogi nie chciały już dalej iść.
Niemniej widoki dalej zachwycały, a pogoda pozwalała spokojnie pokonywać kolejne kilometry.

    Od dłuższego czasu wulkan grozi swym przebudzeniem, Częste wstrząsy, emisje gazów na szczycie, informacje w mediach o możliwości erupcji, dawały pewien zastrzyk adrenaliny i niepewności. Ale jeśli nie ma ryzyka, nie ma przyjemności. Hekla zdobyta po raz drugi , w skrajnych niemal warunkach w porównaniu z poprzednim wejściem (nadmiar ciepła i bezwietrzna pogoda). 

Więcej zdjęć:  https://plus.google.com/u/0/photos/108677385925297275633/albums/6025879739831136449